niedziela, 28 sierpnia 2016

7. Upragniony przebłysk słońca




















I wreszcie następuje moment, kiedy zza chmur wychodzi słońce. Zaistniała sytuacja poznaje światło dzienne. Pewne sprawy wychodzą na jaw. I choć czasem trudno jest pogodzić się z losem, który bywa bardzo przewrotny, musimy żyć dalej. Musimy odciąć się od przeszłości. Zacząć żyć tym, co jest TU i TERAZ. Odłożyć na bok dumę, honor, a może nawet złość. Nie pozwolić, by to co było miało główny wpływ na to, co będzie. Los czasem z nas kpi, ale to, co zrobimy z naszym życiem i jaką podejmiemy decyzje jest jedynie naszym wyborem. Może być on zły lub dobry, najlepiej jednak uczyć się na własnych błędach.
 Najważniejsze, żeby nie zboczyć z obranej drogi do celu…        

-Andreas…Andreas… Tak długo musiałam na to czekać… - cała złość Wer minęła. Wiedziała bowiem, że dzisiaj wyjaśni nurtująca ją dzień i noc sprawę.
-Przepraszam Weronika. To WSZYSTKO nie tak miało wyglądać, ale… - wykonał pewien gest, który rozumieli tylko we dwoje. – Mam twój wypis. Poczekam na korytarzu. Tutaj są twoje ubrania. – podał jej niewielką, materiałową torbę.
15 minut później…
Andi zaprosił dziewczynę do pobliskiej kawiarni. Siedzieli już chwilę, zdążyli zamówić kawę.
-Możesz mi to wszystko wyjaśnić? O co chodzi z Kaśką? Nic nie rozumiem. Poznaję dziewczynę, która mówi, że jedzie do swojego ,,jakby chłopaka” i niedługo po twoim telefonie coś jej odbija. Nie wierzę w to, że kiedy do mnie przyszedłeś ona cię z kimś pomyliła.
-Spokojnie. Nie denerwuj się. Zależy mi na tobie i naprawdę nie chcę, by ona zniszczyła naszą znajomość..
-Znajomość?! Ty to nazywasz znajomością? Dobrze wiedzieć – przerwała mu Wer.
-Źle się wyraziłem, chociaż praktycznie się nie znamy. Owszem, rozmawialiśmy przez cały rok na Skype, ale jak można kogoś do końca poznać widząc go co 12 miesięcy? Weronika, proszę. Daj mi dokończyć i nie denerwuj się. Naprawdę coś do ciebie czuje i podejrzewam, że ty też, bo inaczej po pierwsze, nie nosiłabyś bransoletki ode mnie dzień w dzień i po drugie, nie złościłabyś się tak, kiedy użyłem niewłaściwego słowa. Mogę kontynuować?
-Proszę. Zamykam się i milczę jak myszka pod miotłą.
-Zabawne macie w tej Polsce powiedzenia – zaśmiał się Andi.
-Taaaaaaaa – odwzajemniła radość dziewczyna.
-Więc jeśli chodzi o Kaśkę… Sprawa jest trochę skomplikowana. Poznałem ją w tamtym sezonie, podczas zimowego konkursu w Wiśle. Wydawała się być zwyczajną fanką. Zrobiłem sobie z nią zdjęcie, bo poprosiła. Zaprosiła na kawę. Pomyślałem: czemu nie? No i się zgodziłem. Jednak po kilku konkursach zorientowałem się, że coś jest nie tak.
-Psychofanka?
-Można tak to nazwać. Jeździła za mną na każde zawody. Chciała, żebym się z nią spotykał, łaziła za mną. To zaczęło być chore. Próbowałem z nią pogadać, wyjaśnić sytuację, ale się nie udało. Zgłosiłem więc sprawę na policję. Skończyło się rozprawą w sądzie. Teraz mnie spotkała, a właściwie to myślę, że przyjechała specjalnie dla mnie na LGP.
-Skromny jesteś, nie ma co.
-Wrodzone. Wiem, wiem – uśmiechnął się szelmowsko skoczek.
-Ale nie powiem, kamień spadł mi z serca.
-Cieszę się.
-Andreas?
-Tak?
-Dlaczego nie powiedziałeś mi tego od razu? Dlaczego tak dziwnie się zachowywałeś będąc u mnie no i czy dzisiaj z nią rozmawiałeś?
-Bałem się. Bałem się, że się wściekniesz, a jak już mówiłem bardzo mi na tobie zależy. Zachowywałem się dziwnie, bo uwierz, że jeśli ktoś, po kilkunastu miesiącach zobaczy swoją faneczkę, która ma dodatkowo zakaz zbliżania się do ciebie, to mózg przestaje ci pracować. I wreszcie, nie. Nie rozmawiałem z nią. Niby o czym? Spała, a ja tylko chciałem zorientować się z kim rozmawiasz.
-Teraz już wszystko rozumiem. Boże, Andi. Nawet nie wiesz jak się cieszę.
-Uwierz mi, że wiem. To widać – uśmiechnął się skoczek. – A co robił u ciebie Klimek?
Rozmawiali ze sobą już blisko godzinę. Chłopak był zazdrosny o Weronikę, ale wiedział, że innego wyjścia nie ma.
-Nie mogę zaprosić jej do mojego domu. Jeszcze nie teraz – myślał.
Weronika zadzwoniła po Kelmensa, żeby ten przysłał jej adres, pod który ma ją dostarczyć blondyn.
-A więc? Wiemy już gdzie jechać? – zapytał z szelmowskim uśmiechem.
-Tak. Wpisałam już miejsce w nawigację. Wiesz co?
-Niech zgadnę.. Uwielbiasz mój uśmiech.
-Skąd wiedziałeś?
-Mówisz mi to tak często. Jesteś taka przewidywalna.
-Dzięki – odpowiedziała Wer i dała mu kuksańca w bok.
Pół godziny później byli już na miejscu. Przed nimi malował się górski krajobraz. Hale a na nich owce. Tyle zwierząt. Tyle natury.. Aż chciało się zobaczyć więcej i więcej.
Dom skoczka był drewniany. Miał wielkie okiennice, przez które wpadało dużo światła. W środku chatka wyglądała jeszcze przyjaźniej: kominki ze stojącym obok drewnem, wzorzyste zasłony i dywany, ściany w delikatnych pastelowych kolorach.
-Raj na ziemi – powiedziała Weronika, podając rękę Murańce.
-Może nie aż tak bardzo, ale fakt, to miejsce ma swój klimat – odpowiedział.
-Zostałbym jeszcze chwilę z wami, ale muszę wracać do Niemiec. I tak już opuściłem kilka treningów. Nie chcę narażać się trenerowi – oznajmił Andreas.
-Rozumiem. Mogę cię odprowadzić? – zapytała dziewczyna.
-Jasne – uśmiechnął się skoczek. –Ale pamiętaj – zwrócił się do chłopaka – ona jest moja.
Szli w milczeniu. Droga była króciutka, więc chwilę potem znaleźli się przy srebrnym Audi.
-Chciałem ci podziękować. Za to, że jesteś. Za to, że nic ci się nie stało. Za to, że nasza relacja przeszła już na inny poziom.
-Tak sądzisz?
-Dokładnie tak sądzę. Już nie będę mówić, że rozmawiam z przyjaciółką.
-A jak powiesz? – ciągnęła zawadiackim tonem Wer.
-Że rozmawiam z moją najpiękniejszą na świecie dziewczyną.
-Andiś?
-Tak?
-Chciałam ci to powiedzieć już dawno…
-Nic nie musisz mówić. Jeszcze na to za wcześnie – przerwał jej chłopak i pocałował ją namiętnie.
-Będę tęsknić – rzuciła jeszcze dziewczyna, a skoczek wsiadł do samochodu i odjechał.


***
 Jest i kolejny rozdział :) Dodaję po dłuższej przerwie, jednak od tego posta obiecuje być bardziej regularna ;)
Ostatnio tak miło się składa, że mam okazję dodawać wpisy w dni urodzin. Mniejsi sympatycy skoków zapytają pewnie, kto dziś świętuje? Odpowiedź jest prosta : mój największy idol i bohater tego opowiadania - Andiś :)
Postarzał się już o cały rok. W sumie, tak jak każdy z nas... Czas tak szybko płynie... 
No ale wracając, dzisiaj świętuje ktoś, kto spełnił moje marzenie. Ktoś, kto jest dla mnie motywacją do działania i walki. Ktoś, kto nigdy się nie poddaje.
Dużo zdrowia i szczęścia dla naszego ktosia, który nauczył mnie jak w życiu należy postępować. Iść na całość. Nie bać się. Powoli wdrażam ten plan w życie i wam też polecam! :)
Dziękuję też za tak miły odzew pod poprzednim postem ;) 
Wakacje się kończą, jak to szybko zleciało...
Przepraszam za tak mało składną wypowiedź. Coś mi dzisiaj nie idzie. 
Aha, WIELKIE ukłony w stronę naszych siatkarzy. Ogromnych fighterów, którzy mimo, że nie wygrali medalu, wygrali w naszych sercach. Najlepsi. Zawsze. Na zawsze <3
Nigdy się nie poddawajcie!!!
Buźka i do następnego :*
P.S.
Za każdym razem odpowiadam na wasze komentarze. Pytanie do was, czy czytacie odpowiedzi? Czy może dygresja z mojej strony nie jest konieczna? Dajcie znać :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

6. Niespodzianka
















Czasami w naszym życiu dzieją się takie sytuacje, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Spotykamy ludzi, o których nigdy nie pomyślelibyśmy, że możemy spotkać. Wypełniamy naszą listę marzeń w jak najlepszy sposób. Chwilami sami jesteśmy zaskoczeni tym, co nas spotyka. Jesteśmy zaskoczeni tym, jaki los może być dla nas łaskawy. Jak może nam pomóc spełnić pragnienia. Jesteśmy też niekiedy zaskoczeni tym, że spotkanie jednej, właściwej (czy też nie) osoby, może na zawsze odmienić nasze plany. Jak może ono oszukać nasz los. Jak może ono zmienić nasze priorytety, ale też namieszać nieźle w  naszym życiu. Nie tylko tym właściwym, ale przede wszystkim uczuciowym.

Pewne osoby pojawiają się nagle w naszym życiu i zmieniają jego bieg nawet wtedy, kiedy my tego kompletnie nie dostrzegamy. A najgorsze jest to, że nigdy nie dowiemy się, co mogłoby się zdarzyć, gdyby nie stanęły one na naszej drodze. Może jednak to przeznaczenie jest sprawcą niektórych sytuacji? Takich sytuacji, których zwyczajnie nie da się ominąć…




Wstawał kolejny, piękny dzień. Zaraz po przebudzeniu, Weronika zobaczyła piękny bukiet różowych kwiatów leżący na jej szafce.
-Czyli jednak chociaż trochę mu zależy – pomyślała dziewczyna, miejąc oczywiście na myśli Andreasa. Automatycznie wymazała z pamięci sytuację z wczorajszego wieczoru, kiedy to chłopak zachował się dość oschle w stosunku do niej.
Wąchając kwiaty, dostrzegła pomiędzy listkami mały liścik w kremowym kolorze.
,,Miło było Cię znów zobaczyć. Wpadnę też jutro, zostawię swój numer, na wypadek gdybyś (nie) potrzebowała pilota po mieście.”
-Na cholerę ma dawać mi swój numer, skoro mam go od jakiegoś roku? O co tu chodzi? A może… Nieee. To musi być Andi.. chyba żeby…ale….
-Widzę, że masz spore grono wielbicieli – zaczepiła ją Kasia, która dopiero co się przebudziła.
-Jakoś daję sobie z nimi radę. Nie musisz się martwić – odgryzła jej się Weronika. Od wczorajszej, niezbyt zrozumiałej sytuacji z udziałem skoczka, miała serdecznie dość dziewczyny.
-Nie byłabym tego taka pewna.
-O co ci chodzi? Może lepiej zacznij pilnować swojego tyłka i swoich wielbicieli, których jak zauważyłam masz ogromną rzeszę. Tylko chyba, zupełnie niechcący, zapomnieli o tobie.
-Absolutnie o nic mi nie chodzi. I owszem, mam wielu, tylko żadnemu z nich nie zawracam głowy moją złamaną nogą czy ręką.
-Mogłabyś się już uciszyć? Naprawdę, irytujesz mnie jak mało kto.
-Wedle życzenia – odpowiedziała Kaśka i w geście zakończenia rozmowy, przesunęła zasłonę, która jako jedyna dzieliła ich łóżka.
To, co działo się od wizyty Andreasa, było nie tyle dziwne, co wręcz irytujące. Weronika miała wrażenie, jakby brała udział w jakiejś niezrozumiałej dla niej grze czy przepychance. Dopiero teraz przekonała się, jak mało zna skoczka… W głowie zaczęła już układać dość dramatyczną wersję zdarzeń:
-Zakochał się w niej. To pewne. Są razem. Albo byli. Może oni…mają dziecko? Boże, zaraz tu zwariuję. Za jakie grzechy, do jasnej cholery, to wszystko spotyka właśnie mnie? Co ja takiego zrobiłam?
W pewnym momencie (dziewczyna nawet nie zauważyła kiedy) do sali wszedł wysoki brunet. Piękne oczy, idealnie ułożone włosy. Szczupła sylwetka, markowe ubranie.
-Doprawdy nie wiedziałam, że mają tu takich przystojnych lekarzy – pomyślała Wer.
-Czy ktoś tu zamawiał miłe towarzystwo, na niemiłe godziny spędzone w szpitalu? – spytał chłopak i sprawnie przyszedł pod łóżko dziewczyny. Z bliska doskonale go poznawała. Ten sam, który rok temu odprowadził ją do wynajętego pokoju. Miała pewność, szczególnie, że zostawiona przez ,,kogoś” wiadomość idealnie pasowała do sytuacji.
-Prawda jest taka, że nikogo nie zamawiałam, ale ładnych chłopców zawsze przyjmuje. Szczególnie jeśli choć troszkę ich pamiętam.
-Cześć Werka! – przywitał się (jak należy) podając dłoń. Silną dłoń, której dotyk już poznała.
-N I E N A W I D Z Ę tego zdrobnienia. Już lepiej Wer jak musisz.
-Okej. Zapamiętam.
-Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem ty znasz moje imię, a ja twojego nie.
-Myślałem, że nie muszę się przedstawiać – uśmiechnął się szelmowsko.
I takim oto sposobem, od słowa do słowa, Weronika wreszcie poznała imię ,,nieznajomego”. Tak jak wcześniej spekulowała, był to Klemens Murańka. Już przy pierwszej styczność, wydał jej się bardzo miłym człowiekiem. Dzisiaj tylko potwierdziła to przypuszczenie.
-No więc wychodzi na to, że skoro nie pracujesz, nie masz gdzie mieszkać?
-Dokładnie tak. Niefajnie się złożyło i naprawdę nie wiem co mam ze sobą teraz zrobić: wrócić do domu, czy tutaj gdzieś przycupnąć? Co byś mi poradził?
-Poradziłbym, żebyś mnie teraz uważnie posłuchała i nie wyśmiała. Nie przerywaj, proszę.
-Robi się ciekawie. Więc mów szybko!
-Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdybyś zamieszkałą u mnie. Wiem, że się praktycznie nie znamy, ale po prostu tak już mam, że lubię pomagać ludziom. Mam całkiem spory domek w górach, na łące. Moglibyśmy się lepiej poznać, na co prawdę mówiąc, bardzo liczę. Aha, i wyprzedzając twoje pytanie nie jest to żadna niegodziwa propozycja. Dogadamy się, jestem tego pewny. No i pojeździmy na treningi, konkursy. Będziesz mi towarzyszyć. A jak już ci zdejmą to – wskazał ręką gips – znajdziesz sobie robotę, może cię gdzieś wkręcę.
-Hej! Nie rozpędzaj się tak. Wiem, że chcesz dobrze no i w sumie to odpowiedziałeś za jednym razem na wszystkie moje pytania. Moglibyśmy się zakumplować. Bardzo ci dziękuję. Wiedz, że gdybym miała możliwość, nie nadużywałabym twojej gościnności, ale wiesz, nie bardzo mam wyjście.
-Wow! Szybko mi poszło. Nie wiedziałem, że mam taką moc przekonywania. To kiedy wychodzisz?
-Andi mówił, że wypisują mnie dzisiaj – odpowiedziała już zupełnie spokojnie Weronika. Kamień spadł jej z serca.
-Spoko, to zadzwoń jak już będziesz dokładnie wiedzieć. Przyjadę po ciebie. Aha. Czy to ten Andreas, o którym myślę? – zapytał, gryzmoląc na karteczce swój numer.
-W rzeczy samej, ten sam. Cześć Klimek! – krzyknął zza łóżka Kaśki Andi.
Weronika nie miała pojęcia, ile z tego o czym rozmawiała ze skoczkiem usłyszał i co tak właściwie robił koło Kaśki? Rozmawiali? O dziecku? O swojej miłości? O niej? Miała dość. Czuła, jak w jednym momencie kumuluje się w niej całą złość na blondyna. Bała się go stracić. Nie wiedziała, co myśleć. Nie wiedziała, co czuć. Nie wiedziała, czy robi dobrze, czy źle.
Nie wiedziała nic.
-Miło było cię znowu zobaczyć – pożegnał się brunet i zamaszystym krokiem wyszedł z sali.
-Wreszcie jesteś – zagaiła Wer, próbując ukryć swoją złość.
-Tęskniłem za tobą – wreszcie wyznał, to na co czekała, pocałował ją już nie w policzek, a w usta. Mocno i namiętnie. – Weronika. Przepraszam… 


***

Cześć wszystkim! :) Wreszcie kolejny rozdział. Sama już nie mogłam się doczekać, kiedy go napiszę. Sprawa chyba bardziej się skomplikowała, niż planowałam. Cóż, takie życie. Dajcie znać, co Wy o tym sądzicie :)

Trochę myślałam nad tym, co napisałam pod tamtym postem i wiecie co? Doszłam do wniosku, że źle myślałam. Trzeba dawać od siebie i nie na przymus, bo wtedy nasze prace nie będą oceniane obiektywnie, tylko byle jak. Tylko po to by zostawić komentarz, a nie dlatego, że komuś naprawdę podoba się to co piszemy. Przyznam szczerze, że to co usłyszałam w ostatnią niedzielę w kościele, skłoniło mnie do takiego wniosku :)

Trwają Igrzyska Olimpijskie w Rio. Jak zawsze śledzę takie imprezy za zapałem, a szczególnie siatkówkę :) Kocham ten sport jak życie i zajmuje on w moim ,,grafiku” drugie miejsce, zaraz po skokach. Taki mój letni zamiennik ;) Według mnie, nasi są świetni. Grają jak nakręceni. Kocham ich, no! :D Na największą pochwałę w moich oczach zasługuje Mateusz Bieniek, bo jego zagrywki i ataki są niesamowite no i oczywiście Bartek Kurek, który potrafi skończyć każdą akcje. Trzymam za nich mocno kciuki. Moi najlepsi! <3

Tam wyżej, taka mała dygresja na temat tego, co się wkoło dzieje. Dzięki, że tu jesteście. Uwielbiam was!

Buźka i do następnego :*

P.S.

Zajrzyjcie do zakładki ,,Bohaterowie” ;)


piątek, 5 sierpnia 2016

5. Wtrącenie losu



Są takie miejsca, do których chcemy wracać. Które przyciągają nas jak magnes. Czujemy się tam jak w domu, mimo że nim nie są. Trudno to sobie może wyobrazić, ale tak czasem bywa. Te miejsca są dla nas jakimś celem, przeznaczeniem… Zmierzamy do nich bardzo często. Chcemy tam wracać. Chcemy tam żyć. Ale nie zawsze się tak da. Czasem los szykuje coś innego, a czasem trzeba zwyczajnie poczekać. To tak jak z jedzeniem lodów – najlepsze zawsze zostawiamy na koniec żeby ich smak trwał jak najdłużej. Wydaje się proste? A jednak nie zawsze jest… Tak jak samo życie. Wydaje się być wiecznie piękne, ale tak naprawdę ma zakręty. Lecz najważniejsze jest, by mimo tych zakrętów nie zboczyć z trasy i daje dążyć wytrwało do celu, który jest coraz, coraz bliżej.




Deszcz lał jak z cebra. Weronika siedziała w autobusie zmierzającym do Wisły. Podróż dość długa, ale dla celu (według niej) jest warto.
Załatwiła sobie pracę w jednej z lodziarni, znajdujących się nieopodal skoczni. Pokój miała w komplecie z pracą, więc o nic nie musiała się martwić.
Przez całą noc kiedy jechali padało. Ziemia była bardzo namoknięta. Drogi bardzo śliskie. I niebezpieczne.
-Co czytasz? – zagadnęła ją dziewczyna, z którą siedziała.
-Typowe dla mnie. ,,Zanim się pojawiłeś”.
-Obiło mi się o uszy. Kasia – wyciągnęła rękę w kierunku Weroniki.
-Weronika. Miło mi.
-Więc też jedziesz do Wisły?
-Tak. Dość długa podróż, ale warto. A ty, gdzie zmierzasz? Do domu, rodziny?
-Właściwie to hm…do chłopaka. Prawie. Może nie do końca.. Nieważne – zaczęła się plątać.
-Dziwna dziewucha. Obym nie miała doczynienia z jakąś napaloną laska. Ale w sumie.. To chyba jeszcze nie pora na taki wysyp. LGP za miesiąc…- rozmyślania przerwał jej telefon. Blondas (znaczy Andi. To tak dla niepoznaki).
-Cześć. I jak tam. Dużo jeszcze drogi przed wami?
-Hej. Właściwie, to już dojeżdżamy. Właśnie widzę znak: Wisła 5km. Już blisko.
-To dobrze. Cieszę się, że wreszcie się zobaczymy. Muszę już kończyć. Pa – rozłączył się Andreas.
-Tyle dobrego, że świat w całości nie jest pełen idiotów jego pokroju – pomyślała dziewczyna. – Chociaż jeśli wszyscy byliby tacy przystojni… Byłabym skłonna to przemilczeć – rozmyślania przerwał jej dziwny odgłos. Jakby huk. Niebyła pewna.
Pisk opon, które poruszały się jak na ślizgawce. Kierowca jednak próbował hamować. Nagłe uderzenie. Bolesne. Ból. Strach. Niepewność.
-Co się dzieje? Pomocy! – krzyczał ktoś z tyłu autobusu. Jego głos umilkł.
Autobus pełen marzycieli, optymistów i realistów. Pesymistów i tych, którzy cieszyli się życiem jak umieli. Wypadek. Niebezpieczny zakręt. Zbyt duża prędkość. Ból. Przeszywający ból. Fizyczny, ale bardziej psychiczny.
-Ratunku! – krzyczała słabym głosem jakaś dziewczyna.
To był głoś Weroniki…

Jak piękny dzień, może nie tyle słoneczny, ale jednak piękny mógł zamienić się w nieszczęście. Wystarczyła jezdnia, po której strużkami płynęła woda. Bardziej przypominała rwący strumyk.

Oddział był pełny ludzi. Poszkodowanych i tych szukających swojej rodziny, znajomych, przyjaciół. Od wypadku minęły już 24h. Nic gorszego stać się już nie mogła. Stan zdrowia pacjentów się stabilizował. Niekiedy nawet poprawiał. Decydująca doba minęła. Najgorsze mieli za sobą.
Jedni leżeli ze złamaną ręką czy nogą, lekkim wstrząśnieniem mózgu. Drudzy w znacznie gorszym stanie. Z połamanymi żebrami, zbolałymi minami, krwotokami, krwiakami.
Weronika na szczęście znalazła się w tej pierwszej grupie. Kaśka też. Leżały na sąsiednich łóżkach.
-Jak się czujesz? – zapytał Andreas, który chwilę temu przyjechał do szpitala.
-Wiesz, bywało lepiej, ale nie jest źle. Trochę się potłukłam, złamałam rękę. Martwi mnie tylko to, że nie będę mogła pracować. A skoro nie będę pracować, nie będę miała gdzie mieszkać – Weronika posmutniała.
-Nie przejmuj się tym teraz. Najważniejsze jest, że żyjesz. Że jesteś w dobrym stanie – uśmiechnął się skoczek po swojemu.
-Uwielbiam ten twój uśmiech. Brakowało mi go. Ten rok, był paskudny. Tęskniłam.
-Cóż za komplementy. Uważaj, bo się zarumienię. Odpoczywaj tu. Odwiedzę cię jeszcze wieczorem. Jutro mają cię wypisać.
-Do zobaczenia – rzuciła ze złością Weronika.
-Ten baran nawet nie nawiązał do tego, że tęskniłam. Kurde to prawie jak na ,,kocham cię” odpowiedzieć ,,dziękuję”. Cham i tyle – myślała Weronika.
-Hej, nie smuć się, niedługo wracam. Pa – Dodał głośno, czym obudził ,,współlokatorkę” dziewczyny.
-Andreas? To naprawdę ty? – zapytała zdziwiona.
-Chyba mnie pani z kimś pomyliła. Muszę już lecieć – odpowiedział, pospiesznie wychodząc.
-Cholera, o co tu chodzi? – jeszcze bardziej zdenerwowała się Weronika.
-Nic takiego. Chyba faktycznie go z kimś pomyliłam – odpowiedziała Kaśka i zamknęła oczy, sugerując, że nie ma już ochoty na dalszą rozmowę.
Po paru minutach, obie dały się ponieść w krainę Morfeusza.
-Szkoda, że śpi. Nie będę jej budzić – powiedział brunet, zostawił na szafce mały bukiecik z bilecikiem i ruszył do wyjścia.





*** 
Cześć! :) Jestem z ogromnym opóźnieniem, wiem, ale nie miałam dostępu do komputera więc nic nie mogłam napisać :/
Rozdział według mnie nie jest najlepszy, ale wreszcie coś zaczyna się dziać ;) A co wy o tym sądzicie? Dajcie mi znać w komentarzu :)
Zacznę od tego, że bardzo ucieszył mnie wasz odzew w sprawie LGP :) Przynajmniej nie jestem z tym sama, tak jak myślałam wcześniej. 
Ogólnie to może jestem straszną marzycielką i do tego kompletnie niepoprawną, ale według mnie ,,jeśli się czegoś gorąco pragnie, to cały świat sprzysięga się byśmy mogli spełnić nasze marzenia" :))
Na moim blogu wreszcie pojawiły się zakładki. Głównie za sprawą jednej z moich czytelniczek, która uświadomiła mnie, że nie macie się gdzie promować. Tak więc są. W zakładce Spam jest miejsce dla was, jednak według mnie to nie działa jednostronnie. Nie wymagajcie proszę, że będę odwiedzać wasze blogi, jeśli wy nic po sobie nie zostawiacie u mnie. Moim zdaniem to nie jest sprawiedliwe, bo ja zapraszając innych, staram się czytać to co piszą i myślę, że właśnie tak to powinno działać.
Jest was na moim blogu odrobinkę więcej, co bardzo mnie cieszy :) Dziękuję. Znaleźć prawdziwych czytelników jest trudno, dlatego każda osóbka mnie cieszy :))
To chyba tyle. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam.
Buźka i do następnego :**